Pozwólcie im rozmawiać po polsku! Oddajcie dziecko!

polkawalczy[1]

Katarzyna Chmielewska, która wyjechała z rodziną do Niemiec za chlebem nie może rozmawiać z córką po polsku. Kobieta walczy o sądowy dokument, który da jej prawo komunikowania się w języku ojczystym. Chce również odzyskać dziecko, które zostało jej odebrane i umieszczone w zamkniętym domu dziecka. Batalia pochłonęła już prawie wszystkie oszczędności. Na szczęście obok bezdusznych urzędników do spraw dzieci spotyka również zrozumienie i wsparcie.

Sprawę trudno zrozumieć osobom, które żyją w Polsce. Tam, gdzie trafiła polka dzieci mają o wiele większe prawa. Młodzieńczy bunt doprowadził do tragedii i obecnych komplikacji.
– Nasze dwie córki zachłysnęły się swobodą, jaka tu panuje – tłumaczy Katarzyna Chmielewska. – Dzieci tu mogą w każdej chwili zgłosić się do urzędu i powiedzieć np., że ich zdaniem dostają zbyt małe kieszonkowe, domagać się większego luzu. I rodzice mają problemy. Za klapsa rodzic może nawet trafić do więzienia. Ja jestem wychowana tradycyjnie i nie pozwalałam córkom palić marihuany, nie chciałam, żeby wychodziły na zakrapiane alkoholem imprezy. Dziewczynom się to nie spodobało i doniosły na mnie. Ktoś im podpowiedział, że powinny również powiedzieć, że są bite i tak zrobiły. Podczas rozprawy nie potwierdziło się to, nie zostały mi odebrane prawa rodzicielskie. Wkroczył jednak Jugendamt (niemiecki urząd do spraw dzieci) i siłą odebrał mi córki. Obie zostały umieszczone w zakładach opiekuńczych. Starsza jest już pełnoletnia, została wypuszczona i wróciła do mnie, młodsza nadal jest przetrzymywana. Walczę o jej odzyskanie. Domagam się też od sądu wydania mi na piśmie oficjalnego zezwolenia na rozmawianie ze swoim dzieckiem po polsku. Jesteśmy Polakami i nikt nam tego zabronić nie może. Jeśli bym się na to zgodziła to może za chwilę zabronią mi wyznawać mojej wiary!
W chwili zatrzymania córka Katarzyny Chmielewskiej była w ciąży. Nikt o tym nie wiedział. Na dziecku, bez jakiegokolwiek pytania o zgodę została przeprowadzona aborcja.
Sprawą zainteresował się polski konsul. Po stronie kobiety stanął też Marcin Gall prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Do Parlamentu Europejskiego została wystosowana petycja, której treść publikujemy poniżej. Rodzina walczy o swoje prawa i nie zamierza się poddawać. Boje pochłonęły jednak wszystkie ich oszczędności.
– Na szczęście dostajemy też wsparcie ze strony państwa niemieckiego, nie wszyscy są tak bezduszni, jak pracownicy Jugendamtu – dodaje Katarzyna Chmielewska. – Sądy zwolniły nas z opłat, w naszej sprawie pomaga, obok polskiego, również niemiecki adwokat. Mamy życzliwych sąsiadów. Wspiera nas polska ambasada. To wszystko pozwala mieć nadzieję, że nasza sytuacja wróci do normy i będziemy jeszcze szczęśliwą rodziną. Będziemy razem.
W najbliższych dniach niemiecki sąd rozpatrywać będzie wniosek o wydanie na piśmie gwarancji rozmowy po polsku. Jeśli tak się stanie będzie to precedensowa decyzja, która pozwoli starać się o swoje prawa wszystkim emigrantom, nie tylko z naszego kraju.
– No i wyjdzie, że jestem bojowniczką o uszanowanie podstawowych praw i swobód obywatelskich, przecieram szlaki wolności – kończy z uśmiechem pani Katarzyna. – Takim damskim Drzymałą. Nie uszczęśliwia mnie ta rola. Wolałabym, gdyby od początku było po prostu normalnie.

Zbigniew Heliński, foto: archiwum Katarzyny Chmielewskiej

Pełna treść petycji:

Przewodniczący Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego

Zwracam się z gorąca prośba do Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego o pomoc w odzyskaniu szesnastoletniej córki, która została uprowadzona przez niemiecki urząd do spraw dzieci (Jugendamt) i wywieziona do zamkniętego domu dziecka (Heimu) mieszczącego się przeszło 500km. od domu. W ten sposób odcięto jej kontakt z nami (rodzina) i możliwość odwiedzin. Kontakt telefoniczny został nam również zabroniony. Pozostają jedynie listy, które musimy pisać w języku niemieckim. Nasz język polski został nam zabroniony. Na każdym kroku jesteśmy dyskryminowani przez urzędy i sady ze względu na narodowość i pochodzenie. Zabrania nam się używać naszego ojczystego języka pod groźbą zerwania wszystkich kontaktów z córka.
Żyjemy w ciągłym strachu o córkę będącą teraz w zamkniętym zakładzie i dwójkę pozostałych dzieci które mieszkają z nami. Jesteśmy Polakami, mamy polskie pochodzenie, paszporty i nigdy nie wyprzemy się naszych polskich korzeni i tradycji. Nigdy nie proponowano nam obywatelstwa niemieckiego, ani my sami o nie zabiegaliśmy. Żyjemy w cywilizowanych czasach, Unii Europejskiej, gdzie obowiązują przepisy prawne, liczne konwencje i postulaty przeciwdziałające dyskryminacji, rasizmowi i upodlaniu człowieka. Dlaczego nasze prawa są tak ewidentnie łamane na oczach całej Europy i świata? Dlaczego niemiecki rząd, politycy znając ten problem nic z tym nie robią i przymykają oczy? Na kolejnych spotkaniach słychać tylko obietnice… Traktują ten temat jakby go w ogóle nie było, przyzwalając tym samym na kolejne tragedie, kolejnych rodzin. Jugendamt stworzony w 1939 roku nadal działa swoim własnym systemem za nic mając prawo, konwencje i ustawy. Niezmieniony od lat, pracuje rzekomo w słusznej sprawie-dobra dzieci.
Na poparcie mojej petycji i wszystkiego, co jest w niej zawarte mam niezbite dowody w postaci oficjalnych listów od Jugendamtu jak i również nagrania rozmów. Materiały są naprawdę szokujące i ujawniają prawdziwe oblicze działalności niemieckiego urzędu-Jugendamtu. Chciałam również nadmienić, ze jestem członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, która mnie wspiera wraz z adwokatem do spraw rodzinnych i sadownictwa rodzinnego w Niemczech – panem Stefanem Nowakiem z Berlina.
Błagam jako matka i Polka o pomoc i interwencje w mojej sprawie. Chcemy być znowu normalna rodziną, żyjącą w normalnym świecie. Tego nikt nam nie może zabroniż. Takich jak my są setki, może tysiące. Błagam zróbcie pierwszy krok do wolności wielu rodzin – nie tylko polskich.

 

Źródło

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz