Niemiecki system opiekuńczy na pewno wymaga zmian. 43 tysiące dzieci rocznie oderwanych od rodziców, czasami z błahych, naciąganych powodów. – Z Jugendamtem można wygrać. Trzeba tylko uzbroić się w rzeczowe argumenty i cierpliwość – przekonuje Marcin Gall z Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech z siedzibą w Berlinie.
– Do działania w Stowarzyszeniu, którego celem jest wspieranie polonijnych rodzin w konflikcie z Jugendamtem skłoniło Pana własne doświadczenie?
– Tak. Nie chcę wracać do szczegółów. W skrócie: w 2006 roku Jugendamt bojkotował tzw. opiekę naprzemienną i przyznawał dziecko albo jednemu, albo drugiemu rodzicowi. Według ustaleń ja miałem dostać opiekę nad dziećmi, ale uparłem się, że dzieci potrzebują też matki. Zawarłem z żoną ugodę o opiece naprzemiennej. Urząd ją zbojkotował, stwierdzając, że skoro nie chcę dzieci, zostaną u mojej byłej żony. Ona, pomimo wcześniejszej ugody, zgodziła się na to. I wtedy zaczęła się moja walka o dzieci. Bo to była walka. Trwała 3 lata i sprawę wygrałem. Wywalczyłem model zmienny, 7 dni u mamy, 7 dni u taty. W toku sprawy dostrzegłem wiele nieprawidłowości, dlatego postanowiłem działać w organizacji pozarządowej wpierającej rodziców.
-Wśród Polaków po obu stronach Odry panuje przekonanie, że niemiecki Urząd do Spraw Dzieci i Młodzieży zbyt często posuwa się do drastycznego rozwiązania, jakim jest odebranie dzieci rodzicom.
– W niemieckim systemie rodzinnym mocno rozbudowana jest piecza zastępcza: domy dziecka czy rodziny zastępcze. I dużo osób ma z tego tytułu pracę. Dlatego w wielu przypadkach, czasami pochopnie, dzieci są zabierane. Rocznie około 42 tysiące. Ta liczba zwiększa się z roku na rok. Ale trzeba zaznaczyć, że są przypadki, kiedy Urząd musi zainterweniować. Jeżeli sąsiad/sąsiadka zgłasza nieprawidłowości w stosunku do wychowania dziecka i Jugendamt nie zareagowałby, a dziecku stałaby się krzywda, na pewno padłoby oskarżenie o bezczynność. Każda sprawa jest inna, każdy przypadek indywidualny. Ja na przykład jestem przeciwny takim rozwiązaniom jak wywożenie dzieci do Polski. Uważam, że miejsce obrony rodzica jest w Niemczech, w niemieckim sądzie. Nie jest prawdą, że Jugendamt ma wielką władzę, że nie można z nim wygrać.
– Co zrobić, żeby być skutecznym w potyczkach z Jugendamtem?
– Do spraw podchodzę rzeczowo. Analizuję, jakie są zarzuty w stosunku do rodziców ze strony Jugendamtu. Nie jest sztuką zarzucać urzędowi zaniechanie. Trzeba sprawdzić, czy nieprawidłowości naprawdę zaistniały. Sprawdzamy wagę zarzutów. Czasami są błahe. Wtedy można polemizować, można walczyć. Każda sprawa jest inna. Większości rodzicom można pomóc i odzyskać dzieci zabrane przez Urząd. Ten proces jest czasochłonny, standardowo trwa od 2 do 5 miesięcy. Czasami do roku w przypadku spraw, nazwijmy je ciężko gatunkowymi, gdy zaniedbania ze strony rodziców były naprawdę mocne, bo takie też się zdarzają. Są jednak sprawy, których nie przyjmujemy.
– Dlaczego?
– Bo od razu widać, że wina leży po stronie rodziców.
– Gdy jednak okazuje się, że to Jugendamt nie ma racji, jak się bronić?
– Szukać kruczków. Na przykład Jugendamt, co można łatwo sprawdzić, nie numeruje akt. Wielokrotnie skarżyliśmy takie postępowanie i wielokrotnie Urząd dostawał z tego tytułu kary, nawet finansowe. Dlaczego nie numeruje? Bo jeżeli szykuje coś przeciwko rodzicom, a matka czy ojciec chcą wglądu do akt, dostają kilka nieponumerowanych kartek, z których często nic nie wynika. Zawsze wykorzystuję brak numeracji akt. To jest chyba jedyny urząd w Niemczech, który tego nie robi.
– Rodzic ma prawo wglądu do akt Jugendamtu?
– Jak najbardziej, tyle że urzędnicy nie chcą ich udostępniać. Wtedy idzie wniosek do sądu, a każdy sąd przyznaje: Jugendamt musi udostępnić akta.
– Czy rzeczywiście rodziny mieszane są bardziej na celowniku Jugendamtu niż rodziny niemieckie?
– Nie. Dla Jugendamtu nie liczy się obywatelstwo czy pochodzenie, liczy się dziecko. Urząd nie tylko zajmuje się konfliktami rodzinnymi, ale wieloma innymi aspektami życia rodzinnego. Często pomaga.
– Do mediów trafiają te najbardziej drastyczne? – Owszem, bywa że urzędnicy działają pochopnie, jak w przypadku rodziny Kubiaków z Berlina. Jugendamt zabrał dziewczynkę na podstawie informacji/donosu, że ojciec był pod wpływem alkoholu. On sam przyznał, że owszem, wypił, bo miał w tym dniu urodziny. A dzieckiem zajmowała się matka, całkowicie trzeźwa. My jako Stowarzyszenie sprawdziliśmy, czy tak rzeczywiście było. Czy dobro dziecka było zagrożone? Po 6 tygodniach Andżelika wróciła z domu dziecka do rodziców.
– Jak często otrzymujecie takie zgłoszenia?
– Co 3-4 dni. Najnowsza sprawa, matka, Polka z zachodnich Niemiec, której Jugendamt zabrał dwójkę dzieci. To skomplikowana sprawa. Ojcem młodszego z dzieci jest bogaty Niemiec, rolnik. To on napisał oświadczenie, że chce, żeby dziecko wychowywało się w rodzinie zastępczej. W takim przypadku, gdy rodzice wychowują dzieci osobno i jeden rodzic podpisze w Jugendamcie oświadczenie, że chce oddać dziecko na wychowanie rodzinie zastępczej, Jugendamt wchodzi bardzo ofensywnie. Gra tym, że jeden z rodziców zgodził się na zabranie dziecka i zawsze staje po stronie tego rodzica. Że niby lepszą alternatywą dla dziecka jest życie w pełnej rodzinie zastępczej niż w niepełnej biologicznej. Sprawa, teoretycznie, jest na pozycji przegranej, ale oczywiście nasze Stowarzyszenie będzie walczyć o prawa matki.
– W większości krajów prawo stoi na stanowisku, że lepszy jest rodzic biologiczny niż zastępczy, oczywiście z pominięciem patologii.
– Słuszna uwaga, ale niestety taki właśnie system jest w Niemczech. Na wniosek jednego rodzica Urząd nie ma oporów, by odbierać drugiemu. Pewnie dlatego że, jak wspomniałem, Niemcy mają dobrze zorganizowaną opiekę alternatywną. W interesie Urzędu leży, żeby dzieci były zabierane.
– Czyli w tym systemie jest błąd? Ktoś powinien się nad tym pochylić. Może ktoś z polityków?
– Nazywając rzec po imieniu, jest to biznes. Prawo opiekuńcze jest bardzo rozbudowane. Działa na zasadzie: mam duży dom, mogę przyjąć 8 dzieci, więc zakładam sobie rodzinny dom dziecka. I system (czytaj: Jugendamt) robi wszystko, żeby mi te dzieci dać. A rodzic później dostaje rachunek: 3, 4, 5 tysięcy euro. Na każdym działaniu zarabia się pieniądze. Przykładowo, jeżeli jest nadzorowane spotkanie rodzica z dzieckiem, to zarabia na tym: urzędnik, pani prowadząca spotkanie, opiekunowie, psycholog… Każdy dostaje swoją działkę. Niestety, tak to tutaj działa. Ale nie jest skierowane przeciwko Polakom. Tu chodzi o dziecko, o sztukę, bez względu na narodowość.
– Rozumiem biznes osób zarabiających na zastępczej opiece. A jaki biznes ma Jugendamt, urzędnicy? Czy jest związek pomiędzy ilością dzieci przekazanych pod pieczę zastępczą a budżetem Jugendamtu?
– Tak! Tu trzeba wskazać na kolejną patologię. Jest norma, limit narzucony odgórnie. Mówi się o tym nieformalnie. Szefowa każe „wyrabiać limit” w regionie. Pracownicy muszą wykonywać polecenie, czy im się podoba, czy nie. Od tego też zależy dofinansowanie dla urzędu. Na przykład w mojej okolicy, w Neukölln w Berlinie, mamy burmistrza z SPD, który mocno walczy z tą patologią. Ucina fundusze Jugendamtowi. Kłuje ich też w prasie, bo widzi, że dzieci są nagminnie zabierane, a z kasy państwa są wyciągane pieniądze. Jeżeli dziecko trafia do rodzinnego domu dziecka, to za jego utrzymanie płaci rodzic. Gdy rodzica nie ma, idzie z innych funduszy.
– Ile płaci rodzic?
– W landach Badenia czy Brandenburgia opłaty wahają się w granicach 3 tysięcy euro za dziecko…
– Miesięcznie?
– Tak. Do 18. roku życia. W dawnych Niemczech zachodnich to jest nawet 5-7 tysięcy za dziecko. Ale tu też jest sporo niejasności. Miałem takie przypadki, że rodzice dostawali do zapłaty całość, a miałem przypadki, że dostawali 200-300 euro. I nie wiedziałem, skąd brały się takie niskie kwoty. Jest jeszcze inna sprawa. Na finansach Jugendamt chce ugrać swoje. Wystawiają rachunek, dajmy na to na 7 tysięcy euro, i zaczyna się gra: Podpisze nam pani dokumenty (np. zgodę na zabranie dziecka), to wycofamy rachunek. Używają go jako karty przetargowej. Ja zawsze mówię rodzicowi: nie podpisuj!
– Czy jest szansa na zmianę tego prawa?
– Sandra Scheeres z SPD, działająca w komisji do spraw rodziny, chciała się podjąć tego zadania. Był nawet projekt ustawy w tej sprawie, ale nie wiem, co się z nim dzieje. Prawo rodzinne miało się zmienić 2 lata temu tak, żeby nie pojedynczy urzędnik, ale komisja oceniała, czy dzieci mają być odbierane rodzicowi, czy nie.
– Trzeba wspomnieć o innej patologii. Rodzic musi udowadniać swoją niewinność. Nie ma domniemania niewinności, jest domniemanie winy. Czasami na podstawie anonimowego donosu.
– Owszem. A rodzice w wielu przypadkach przegrywają, bo myślą, że tu działa taki sam system prawny jak w Polsce. Na przykład, że można powołać świadków: dziadków, sąsiadów… W Niemczech w sprawach rodzinnych nie ma w sądzie świadków. Jest Urząd, adwokat dziecka i strony konfliktu, jeżeli sędzia uzna za stosowne. Żadnych świadków.
– W czym tkwi siła, że często wygrywacie z Jugendamtem?
– W rzeczowości argumentów, w czym jest wielka zasługa naszego prawnika Stefana Nowaka, świetnego fachowca od prawa rodzinnego. To jest człowiek, który mocno walczy w sądzie i dużo spraw wygrywa, niezależnie od obywatelstwa rodzica.
Rozmawiała Jolanta Reisch-Klose
Zdjęcie: www.dyskryminacja-berlin.de
Autor: Jolanta Reisch-Klose
Źródło link – http://www.mypolacy.de/serwisy/kafeteria/zycie-w-niemczech/czy-wybierasz-jugendamt-nie-dziekuje-.html
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.