Winne niemieckie sądy?

GAZETA LUBUSKA – 05.04.2014

2fed2a5091d6750220e9fe1e040e3d0c

Niemcy zabrali jej dzieci   

Armin i Andre to cały mój świat – mówi roztrzęsiona Joanna z Frankfurtu nad Odrą, której odebrano dzieci po tym, jak uciekła od męża Niemca. – Pobił mnie, szukałam pomocy, a znalazłam bezduszność – skarży się kobieta.

Z takimi problemami Polacy mieszkający w Niemczech przychodzą do nas bardzo często – mówi Marcin Gall, który od czterech lat prowadzi w Berlinie Międzynarodowe Stowarzyszenie Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech. Na stronie stowarzyszenia jest wiele dramatycznych historii osób, którym zabrano dzieci do Heimu (niemiecki dom dziecka) lub rodzin zastępczych. M. Gall opowiada, że w zeszłym roku Jugendamt (Urząd ds. młodzieży, który interweniuje w przypadku problemów w rodzinie) zabrał 40 tys. dzieci w całych w Niemczech, niezależnie od narodowości. Powody były często bardzo błahe.

– U nas takie sytuacje byłyby nie do pomyślenia – przyznaje psycholog Sabina Matkowska, która w słubickim magistracie zajmuje się rozwiązywaniem problemów społecznych. Osobiście miała do czynienia z sytuacją, gdy Jugendamt zabrał kilkoro dzieci Polakom mieszkającym we Frankfurcie, uznając bezpodstawnie, że źle się nimi opiekują. Gdy matka dzieci czekała w domu na ich powrót ze szkoły, do drzwi zapukała pracownica Jugendamtu i stwierdziła, że nie przyjdą, bo zostały umieszczone w domu dziecka. Dopiero po interwencji prawnika maluchy wróciły do rodziców.

Historia Joanny jest więc jedną z wielu. – Jeszcze nie mogę uwierzyć w to wszystko – mówi kobieta. Zanim zamieszkała we Frankfurcie, przez kilkanaście lat w Gubinie prowadziła własną firmę. To wtedy poznała swojego przyszłego męża. W 2008 roku wzięli ślub. Rok później na świat przyszedł Armin, a dwa lata po nim Andre. W jej małżeństwie nie układało się jednak dobrze, bo mąż najpierw nie chciał dzieci, a potem się nimi w ogóle nie zajmował. W 2012 roku zdecydowała, że odchodzi. Gdy mu o tym powiedziała, na oczach dzieci, w ogrodzie chwycił ją za gardło i rzucić na drzewo. Zawiadomiła policję, która pomogła jej znaleźć miejsce we frankfurckim Frauenhaus, domu dla kobiet, które znalazły się na życiowym zakręcie. Trzy dni później przeżyła szok. – Przyszła tam adwokat mojego męża z nakazem sądowym i wyrwano mi moje maleństwa z rąk – opowiada i trudno jej powstrzymać łzy. Mąż naopowiadał bajek o mnie i Jugendamt mu uwierzył nie rozmawiając ze mną i nie sprawdzając, czy to prawda. Poszli od razu do sądu i sąd kazał wydać dzieci ojcu – wspomina. Przez trzy miesiące widywała Armina i Andre jedynie dwie godziny w tygodniu. – Obiecano, że będę mogła być z nimi więcej jak znajdę mieszkanie, bo Frauenhaus to nie jest dla nich miejsce – wspomina. Znalazła, ale sąd uznał, że dzieci maja mieszkać tydzień u niej i tydzień u ojca. Tak było do niedawna. 14 marca znów przeżyła szok. Z sądu przyszedł wyrok, że  dzieci mają być wyłącznie u ojca, bo nie jest dla nich dobre, gdy żyją na dwa domy. – Jestem załamana. Nie widziałam już dzieci ponad dwa tygodnie. Tak bardzo za nimi tęsknię – mówi.

Co więcej właśnie poinformowano ją, że ma prawo widzieć się z nimi parę godzin w tygodniu pod nadzorem pracownika Jugendamtu! Joanna mówi, że teraz liczy już tylko na prawnika, który współpracuje ze stowarzyszeniem M. Galla. – Zajmie się moją sprawą. Dzięki niemu wiele dzieci wróciło do matek. Mam nadzieję, że moje maleństwa też wkrótce wrócą – mówi.

Wydanie prasowe 

       Link –   Winne niemieckie sądy

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz