Dagmara: Jugendamt zabrał mi Weronikę. Pomóżcie ją odzyskać

 

Niemieccy urzędnicy odebrali Dagmarze Jarosz dziecko, ponieważ było świadkiem przemocy domowej. Ostatni raz widziała ją w styczniu. Przyniosła lalkę i książkę. Na koniec córka powiedziała jej: „Mamo, kocham cię”. Od tamtej pory się nie widziały

Wyjechała z córką do Niemiec w 2011 roku. Zamieszkała w Berlinie, gdzie jej partner od kilkunastu lat prowadził firmę budowlaną. Jak wspomina, na początku emigracji była z córką bardzo szczęśliwa. Nie było mowy o biedzie, której doświadczyły w Polsce, a co najważniejsze, mężczyzna, który się nimi zaopiekował, choć nie był biologicznym ojcem dziewczynki, traktował ją jak córkę. Po trzech latach wspólnego mieszkania para się rozeszła. – Po prostu nie pasowaliśmy do siebie – tłumaczy. Niedługo po bolesnym rozstaniu w domu kuzynki spotkała Sebastiana. Nowa znajomość doprowadziła do rozłąki z córką.

Sebastian miał stałą, nieźle płatną pracę (handlował samochodami), bardzo dobrze układały się również jego kontakty z Weroniką. Po kilku miesiącach okazało się jednak, że mężczyzna ma problemy z alkoholem. A kiedy wypił, stawał się agresywny. – Pierwszy raz uderzył mnie w listopadzie 2014 r., po moich imieninach.

Za dużo wypił i zaczął mnie szarpać. Weronika, która spała w pokoju obok, obudziła się i przyszła zobaczyć, co się dzieje. Spoliczkował mnie, a gdy upadłam, zaczął kopać. Córcia zaczęła krzyczeć, więc przestał. Szybko wstałam, wzięłam ją na ręce i uciekłam do sąsiadów na górę. Zadzwonili po policję – wspomina. Po kilku minutach na miejscu pojawili się funkcjonariusze, którzy wyprowadzili Sebastiana.

Mężczyzna, gdy wytrzeźwiał, chciał do niej wrócić. Przepraszał, obiecywał, że nigdy więcej sytuacja się nie powtórzy. Po trzech tygodniach starań kobieta uwierzyła i ponownie go przyjęła. – Popełniłam błąd – przyznaje pani Dagmara. – Weronika znienawidziła Sebastiana po tym, gdy mnie uderzył. Często była opryskliwa i w końcu, w kwietniu, nie wytrzymał. Zaczęło się od tego, że córka kopnęła go w kostkę i powiedziała, że jest głupi. On zaczął się na nią drzeć. Stanęłam w jej obronie, dlatego mnie popchnął. Szybko zadzwoniłam po policję, bo wiedziałam, czym to może się skończyć – opowiada Polka.

Mężczyzna dostał półroczny sądowny zakaz zbliżania się do kobiety. W październiku 2015 r., gdy zakaz się skończył, mężczyzna wkradł się do mieszkania pani Dagmary. Kobieta trzeci raz zaalarmowała policję. Tym razem funkcjonariusze wyprowadzili agresora, powiadomili również Jugendamt. – Następnego dnia, gdy poszłam do szkoły po córkę, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Nauczyciel Weroniki stał w wejściu z niewyraźną miną. Jakby był zły – opowiada matka. – Myślałam, że córka narozrabiała. Zawołał mnie jednak do sali i poprosił, żebym usiadła. Powiedział, że przyszły dwie panie z Jugendamtu i zabrały Weronikę. Pobiegłam do urzędu. Myślałam tylko o tym, aby jak najszybciej odzyskać córkę. Nawet siłą.

W siedzibie urzędu Weroniki nie było. Dowiedziała się tylko tyle, że córka trafiła do domu dziecka. Kobieta dostała również zakaz zbliżania się do szkoły córki. Niemieccy urzędnicy stwierdzili że, izolacja była konieczna, bo córka pani Dagmary widziała przemoc wobec matki. Pozwolili na spotkanie z matką dopiero po dwóch tygodniach od rozstania.

– Mówiła, że chce do domu. Powtarzała, że tam jest źle, że chce ze mną spać. Dodała, że pani krzyczy na nią, dlatego zastawia kanapą drzwi, żeby opiekunka nie wchodziła do jej pokoju – opowiada łamiącym się głosem matka. – Po 30 minutach opiekunka kiwnęła jej głową, że mają już iść. Córka się rozpłakała, przytuliła do mnie, ale nic to nie dało. Zabrali ją.

Przyszłością dziewczynki zajął się niemiecki sąd, który zdecydował, że matka ma widywać się z córką minimum dwa razy w tygodniu. I tak było. W wynajętej świetlicy spędzały czas na zabawie i rozmowach o nauce. 19 stycznia 2016 r. pani Dagmara zorganizowała córce urodziny. Jak się okazało, to był jak dotąd ostatni raz, gdy się widziały. – Przyniosłam tort, dałam jej lalkę oraz książkę z naklejkami. Zapytała mnie, kiedy ją odbiorę ze szkoły. Odpowiedziałam, że wtedy gdy będę mogła. Weronika wypaliła wtedy: „Pani powiedziała, że jak pójdę do ciebie, to policja mnie znowu zabierze”. Zamurowało mnie – opowiada pani Dagmara. – Na koniec powiedziała: „Mamo, kocham cię”. Obiecałam, że zobaczymy się za kilka dni.

Dziewczynka chciała, żeby mama pokazała jej na palcach, za ile. Polka wyciągnęła siedem palców. Weronika zapytała opiekunkę, czy faktycznie tak będzie. Niemka potwierdziła. – Dwa dni później dostałam z Jugendamtu informację, że córka powiedziała, że chcę ją odebrać ze szkoły, że ona się boi, że nie chce do mnie wrócić i że planuję porwanie. Oznajmili, że zakazują nam spotykania się, zmieniają jej szkołę i przenoszą do innego domu dziecka – opowiada zrozpaczona matka. – Nie wierzę w to, żeby córka najpierw powtarzała, że chce do mnie wrócić, a później opowiadała, że chcę ją uprowadzić.

29 kwietnia zawieszeniem odwiedzin zajął się sąd. Nakazano przeprowadzenie terapii, mającej na celu wyjaśnienie zachowania dziecka. Sąd orzekł, że w terapię sukcesywnie ma być włączana pani Dagmara. Do tego czasu matka nie może widywać się z córką.- W praktyce oznacza to, że zanim zobaczę Weronikę i znaleziony zostanie terapeuta, może minąć nawet pół roku – rozpacza Polka.

Pani Dagmara nie chce czekać i zamierza wytoczyć proces urzędowi ds. dzieci i młodzieży. Jej adwokat przygotowuje już dokumentację potrzebną do sądowej walki o córkę. Sprawę zgłosiła również do Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, które zajmuje się podobnymi przypadkami.- Wierzymy w to, że wszystko zakończy się dobrze i Weronika wróci do mamy. Niestety, pani Dagmara skontaktowała się z nami stosunkowo późno, dlatego potrwa to o wiele dłużej, niż powinno – mówi Marcin Gall, prezes stowarzyszenia.

Do porwania trojga swoich dzieci ostatnio musiała się uciec Aneta Kowalska, która wspólnie z mężem wyjechała do Niemiec w 2005 r. – Nie mieliśmy problemów, aż przyszły trudne chwile, gdy mąż dowiedział się, że ma cukrzycę. Jest sporo ode mnie starszy, zaczął się bardzo martwić, dopadła go depresja – wspomina pani Aneta. Zmartwienia w domu odbiły się na synu. Gabriel gorzej się uczył. – Nie koncentrował się na lekcjach, podobno miał też kłopoty z asymilacją. Martwiłam się, jak mu pomóc – mówi matka. – Zgłosiła się wtedy uprzejma pani z Jugendamtu, pomyślałam, że spadła mi jak z nieba. Zapytała, czy chcę kogoś, kto będzie za darmo odrabiał z synem lekcje, uczył go na przykład golfa. Pewnie, że chciałam. To był wielki błąd.

Wtedy właśnie pojawił się funkcjonariusz przysłany przez Jugendamt. – Mąż w pracy, dziewczynki malutkie, ja bardzo zajęta, a ten asystent zajmował się nauką syna. Uważałam to za pomoc. Ale ten asystent uważał, że może wszystko. Chciał ułożyć mi życie. Kazał rzucić męża, bo starszy i choruje. Obiecywał, że zaopiekuje się mną i dziećmi. Byłam oburzona, w ogóle nie ma na to słów – wspomina Polka. W końcu doszło do konfliktu między jej mężem a asystentem, Jacek wyrzucił go za drzwi, padły ostre słowa.

Wrócił z kobietą, która poinformowała, że zabiera dzieci na kilka dni. W Jugendamt pani Aneta usłyszała, że wraz z mężem nie daje sobie rady z dziećmi, stracą prawa rodzicielskie. Dla sądu liczyło się tylko zdanie Jugendamtu. Córki pani Anety trafiły do rodziny zastępczej, syn Gabriel do domu wychowawczego. Rodzice rozpoczęli walkę do upadłego. Zaangażowali dobrego prawnika. Dzięki niemu udało się zabrać syna Gabriela z ośrodka wychowawczego i wyprosić pozwolenie u rodziny zastępczej na spacer z dwiema małymi córkami, Julią i Wiktorią. Matka zabrała dzieci i uciekła do Polski. W drodze dowiedziała się od nich rzeczy, które ją przeraziły. – A pan powiedział, że jak nas weźmiesz, to pokroisz na kawałki i schowasz w tapczanie. To nieprawda, mamo? – pytała najmłodsza Julka.

Wtórowała jej siostra Wiktoria.: – Pani S. leżała na kanapie i musiał być spokój. Jula była mała, nikt nie wycierał jej pupy, chodziła umazana po plecy – opowiada.

O przyszłości rodziny Kowalskich zadecydował Sąd Rejonowy w Bytomiu. 15 kwietnia uznał, że powrót dzieci do Niemiec naraziłby je na dużą szkodę psychiczną, dlatego nie zostaną wydane niemieckiej organizacji. – Kiedy uciekaliśmy samochodem do Polski, myślałam o znajomej z Niemiec. Polce, samotnej matce, która nie odzyskała dzieci – wspomina. – Popełniła samobójstwo…

Jugendamt – niemiecki urząd ds. dzieci i młodzieży. Powstał w latach 20. XX wieku. Nadal ma bardzo dużą władzę. Bywa oskarżany, zwłaszcza w mediach, że zbyt pochopnie odbiera dzieci rodzicom, nie tylko cudzoziemcom, ale również Niemcom. Urząd odpiera zarzuty, twierdząc, że kieruje się tylko i wyłącznie dobrem dzieci.

Marcin Gall, prezes Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech: Jeśli ktoś zostanie postawiony w podobnej sytuacji, proszę skontaktować się z nami jak najszybciej. Jugendamt zabiera rodzicom rocznie 42 tysiące dzieci. Aby je odzyskać, rodzice muszą uciekać się nawet do… uprowadzeń.

Czytaj więcej: http://www.dziennikpolski24.pl/magazyny/magazyn-piatek/a/dagmara-jugendamt-zabral-mi-weronike-pomozcie-ja-odzyskac,10065698/

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz